Bałtyckie love story
Historia tej sesji ślubnej jest tak długa jak lista życzeń moich dzieci w sklepie z zabawkami. Ale z miłą chęcią Wam ją opowiem, bo mam trochę czasu.
Beata i Bartek ślubowali, w zeszłym roku, w czerwcu w Turku. Tak się składa, że reportaż z ich ślubu wykonywał inny fotograf. Beti i Bartek wstępnie chcieli tylko sesję narzeczeńską i reportaż z tego najważniejszego dnia. Po ślubie stwierdzili, że chcieliby mieć jednak taki album ze zdjęciami tylko dla siebie. Tylko oni w kadrze.
Poprosili wtedy mnie o wykonanie sesji poślubnej. Wybór miejsca miał znaczenie. Miało to być coś bardzo w ich stylu. Wybrali dziką bałtycką plażę.
Cudownie! Aż przyklasnęłam z zachwytu bo uwielbiam takie klimaty. Wybór terminu padł na sierpień i piękną pogodę. Mieliśmy udać się na wydmy i zrobić fajny plener imitujący marokańskie pustynie i gorące pustynne klimaty.
Cały czas szukaliśmy odpowiednich warunków pogodowych ale prognozy nie pomagały … Później trafił się ich urlop, mój urlop i tak czas płynął nieubłaganie aż nastała połowa września i tzw. ostatni dzwonek. Zmieniliśmy szybko koncepcję, miejsce i zaczęliśmy planować. Miało przynajmniej nie padać. Taki był plan. Spakowaliśmy się i ruszyłam z moją parą o świcie z Poznania na sesję plenerową do Dźwirzyna, nad polskie morze. Gdy zbliżaliśmy się do punktu docelowego ogłosili w radiu, że na morzu rozszalał się sztorm i pada. Hmm… nasze miny nie były za ciekawe.
Zrobiliśmy parę ujeć na wydmach w Dżwirzynie a kolejne miały odbyć się na plaży. Wtedy zaświeciło dla nas słońce.
Tak! Pogoda była przepiękna... poza temperaturą i wiatrem.
Zdecydowanie mogę powiedzieć, że Beata to najdzielniejsza panna młoda jaką znam. Wizja fotografa przewidywała przechadzanie się boso po plaży. Boso? Przy 8 stopniach Celsjusza? Dla Beaty to nie był problem. Nie dość, że biegała boso po plaży to o zachodzie słońca weszła dla mnie do wody… i udało nam się złapać kilka magicznych kadrów. Ach! Co to był za zachód. Boski!